Autor: Morgan Matson
Tytuł: Aż po
horyzont
Oryginalny tytuł:
Amy & Roger Epic Detour
Data wydania:
2014
Przekład:
Stanisław Kroszczyński
Wydawnictwo:
Jaguar
Liczba stron: 453
„Odkąd ruszyliśmy w drogę... To jakbym zaczęła znowu sobie przypominać, co to znaczy. Co to znaczy żyć. Odczuwać. I chciałam tylko powiedzieć, że nigdy nie wiesz, ile czasu ci zostało”.
Moje recenzje nie raz i
nie dwa będą nieco odchodziły od schematu właściwych recenzji,
ale myślę, że tak będzie ciekawiej i dla mnie, i dla was.
Chciałabym rozpocząć od powiedzenia, że nienawidzę książek
przygodowych, podróżniczych... I właściwie nie do końca wiem, co
skłoniło mnie do sięgnięcia po Aż po horyzont.
Chociaż podejrzewam, że okładka. Na górze splecione dłonie
jakiejś pary, na dole piękne zdjęcie pustej drogi, być może
autostrady. Opis również wskazywał na to, iż będzie to książka
przygodowa. A mimo to przeczytałam. I nie żałuję.
„Już wcześniej zdążyłam się przekonać, że jeżeli odpycha się ludzi od siebie wystarczająco konsekwentnie, wkrótce przestają nalegać”.
Bałam się, że będzie
to coś podobnego do Mrocznych umysłów
pani Bracken, że będą jechać
i jechać i jechać tym
samochodem i właściwie nie będą robić nic więcej, niż jechać,
sami nie wiedząc gdzie. Ale zostałam mile zaskoczona. Amy ma
siedemnaście lat i od miesiąca mieszka sama w domu, w Raven Rock, w
Kalifornii, a jej matka w tym czasie zamieszkała w Conneciut. Amy ma
do niej dołączyć, jednak plany się zmieniają i zamiast lecieć
samolotem, ma przejechać pół Ameryki samochodem i to nie sama. Amy
już
nie prowadzi samochodu – wiąże się to z tym, że dopiero co jej
tata zginął w wypadku samochodowym. Dlatego z Amelią jedzie Roger
– którego ponoć zna z dzieciństwa, ale w rzeczywistości prawie
go nie pamięta.
„Jeszcze zanim to wszystko się wydarzyło, ludzie zwykle dziwili się na wieść, że jestem aktorką. A ja od zawsze uwielbiałam przeistoczyć się na parę godzin w kogoś innego. W kogoś, dla kogo napisano słowa, wymyślono każdy gest i wiadomo było, jak wszystko się skończy. Prawie jak w życiu. Tylko że bez niespodzianek”.
Łapią niezły kontakt w
podróży, chociaż żadne z nich nie chce rozmawiać o rzeczach dla
nich trudnych – Amy o ojcu, Roger o byłej
dziewczynie. Wyjeżdżając z Raven Rock, mają wyznaczoną przez
matkę dziewczyny trasę. Byłam pewna, że dalej będą jechać tak
jak mają, a czytelnicy książki będą poznawać wszystkie stany,
przez jakie bohaterowie będą jechać. Jednak nie. Zmieniają trasę,
jadą jak chcą i gdzie chcą i odwiedzają ważne dla nich miejsca.
I
chociaż można domyślić się już po okładce, tytule czy momencie
na początku książki, gdzie Amy wspomina, że Roger jest
przystojny, że oboje jakoś się ze sobą zbliżą, nie odczuwamy
tego wątku tak mocno. Jest lekko muśnięty – przewidywalny, ale
za to mistrzowsko opisany. Właściwie nie widać konkretnego
miejsca, w którym coś się między nimi zmienia, wszystko to jest
wplecione w całą fabułę, delikatnie i subtelnie. Roger nie może
pogodzić się z tym, że Hadley z nim zerwała, przez prawie całą
podróż próbuje się do niej dodzwonić.
„Te gwałtowne ataki łkania dowodziły jedynie, że chociaż udawałam, iż jest wręcz przeciwnie, w mojej piersi ziała wielka, czarna dziura. Próbowałam zakryć ją listkami i gałązkami. Żałosny kamuflaż, za pomocą którego nie byłam w stanie oszukać nawet siebie samej”.
Aż po horyzont
nie jest książką o zakochaniu, nie to jest jej głównym motywem.
Morgan Matson, nie dość, że prowadzi nas w cudownej podróży
przez Amerykę, pokazuje nam, że mimo iż życie rzuca nam kłody
pod nogi, mimo iż usiane jest wzgórzami, po których wspinamy się
tylko po to, żeby zejść na dół i ponownie powtórzyć
wchodzenie, to daje nam też rzeczy cenne, które zmieniają nas
samych.
Jest
to historia o przełamaniu się i przezwyciężeniu swoich słabości.
O zaakceptowaniu pewnych rzeczy. Zarówno Roger jak i Amy czegoś się
podczas kilkudniowej podróży nauczyli. A my dostajemy od pani
Matson mentalnego kopniaka, aby przemyśleć subtelnie wplecione
życiowe problemy.
„Odetchnęłam swobodniej, choć dotąd nie zdawałam sobie sprawy, że coś przeszkadzało mi oddychać”.
Oprócz wspaniałej
treści, dzięki której zdamy sobie sprawę z niektórych rzeczy i
poznamy Amerykę, możemy także zobaczyć prawdziwe zdjęcia, kopie
paragonów i notatki z podróży autorki, która przebyła taką samą
drogę co Amelia i Roger. Przy każdej zmianie stanu naszych
bohaterów, mamy specjalną stronę z informacjami takimi jak: nazwa
stanu, jego dewiza, wielkość, a także jakąś ciekawostką i
uwagą. Mamy też playlisty Rogera i chociaż nigdy nie czytam
książek słuchając muzyki, dla niektórych może to być całkiem
ciekawe doświadczenie.
Styl autorki jest bardzo
lekki, pochłania się stronę za stroną, pragnąc dowiedzieć się
więcej. Dlatego polecam
każdemu, nawet tym, którzy jak ja nie lubią książek
przygodowych/podróżniczych – warto!
Naprawdę warto.
„Jasne, zdawałam sobie sprawę, że nigdy nie ma żadnej gwarancji. Na nic. Rzeczy straszne, potworne, mogą się wydarzyć wtedy, kiedy najmniej się ich spodziewamy, w słoneczny niedzielny poranek. A potem trzeba z tym żyć, z dnia na dzień, codziennie. Jednak najwyraźniej zdarzyć się mogą też rzeczy wspaniałe. Czasem życie do czegoś nas zmusi, a potem okazuje się, że po drodze kogoś spotkamy... I nawet nie wiemy, że potem wszystko się zmieni”.
Ocena: 10/10
OKŁADKOWE LOVE || KLUCZNIK: 2. Okładkowe niebo / 3. Imię i/lub nazwisko w tytule książki(?)
6 Komentarze
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńNie znam bardziej nachalnej osoby od Ciebie, powaga. Przychodzisz tutaj i mnie poprawiasz, chociaż prosiłam, abyś tego nie robiła, bo sobie tego nie życzę, a Ty mimo wszystko wciąż to robisz. Dziękuję, za "wskazówki", ale ja to piszę dla przyjemności i dlatego, że chcę, a nie dla poprawności, którą ciągle wytykasz. Czepiasz się najmniejszego przecinka. Dobrze, że chociaż kropek nad "i" nie.
UsuńDlatego proszę po raz kolejny, abyś zaprzestała swojego nachalnego komentowania. Rozumiem i borę do serca uwagi, rady... Ale Twoje komentarze nie mają rad i uwag, tylko przytyki, jakbyś koniecznie chciała wszystkim uświadomić, jacy są beznadziejni, że zgubili przecinek w kilku miejscach.
Tag.
UsuńOkładka rzeczywiście świetna i sięgnęłabym po tę książkę bez przeczytania opisu. Widzisz... książek podróżniczych nie czytasz, a jednak bardzo Ci się podobała. Mnie tez spotykają czasami takie zaskoczenia czytelnicze ;) Cieszy mnie to, ze wątek romantyczny nie jest tutaj na pierwszym planie. Ostatnio mam tego naprawdę dość w książkach, chyba, że jest to zrobione po prostu dobrze. W każdym razie książkę przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Insane (z takim samym wyglądem bloga, jak Ty :D!) przy-goracej-herbacie.blogspot.com
PS. W tej notce masz normalną czcionkę, ale w poprzednich recenzjach niestety jest strasznie nieczytelna. Spróbuj w edycji posta zaznaczyć całą notkę i kliknąć w "T" z krzyżykiem u dołu. Wtedy powinno się wszystko dostosować.
Ostatnio irytuje mnie wszystko, co kręci się wokół zakochania... Nie, nie, nie i jeszcze raz nie, ale tutaj jest zaledwie muśnięty i to jest świetne. ;) Przeczytaj, bo warto.
UsuńTak, wiem o czcionce, bo od kilku dni eksperymentuję z szablonem bloga, ale ten chyba już zostanie. :D I muszę podmienić wersje recenzji z openoffice, wtedy już wszystko powinno być dobrze sformatowane. ;) Ale dziękuję za uwagę. :)
I już biegnę do Ciebie, może akurat masz coś, to stoi u mnie na półce i waham się czytać. :D
Powiem ci, że jestem bardzo ciekawa tej książki. Słyszałam o niej wiele dobrego, więc z chęcią w wolnej chwili sama po nią sięgnę :D
OdpowiedzUsuń