Recenzowanie książki,
jaką czytało się dwa miesiące wcześniej, jest sporym wyzwaniem.
Nie mniej cieszę się, że tak długo odwlekałam z podzieleniem się
moją opinią o Bez słów Mii Sheridan. Emocje zdążyły
opaść, pewne rzeczy sobie poukładałam... I dziś w końcu
przychodzę z recenzją.
Tytuł: Bez słów
Autor: Mia Sheridan
Oryginalny tytuł: Archer's Voice
Przekład: Martyna Tomczak
Data wydania: 2016
Wydawnictwo: Otwarte
PRZYNIOSŁEŚ CISZĘ, NAJPIĘKNIEJSZY DŹWIĘK, JAKI SŁYSZAŁAM
Życie
Archera obfituje w tragedie – w przeszłości utracił zdolność
mówienia, wycofał się z życia społecznego i został odludkiem.
Bree także los nie oszczędzał – tragiczne wydarzenia z nie tak
dalekiej przeszłości są świetnym tłem tej historii. Jak łatwo
się domyślić, gdy Bree przybywa do miasteczka, z niewiadomych dla
niej powodów czuje, że musi go poznać, rozgryźć i zaprzyjaźnić
się z nim. Co dalej, to chyba każdy się domyśla.
Styl
pisania Sheridan może i nie jest idealny, bo jest wręcz prosty, ale
książkę czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Ostatnio często
trafiam na nudne początki – tutaj akcja rozpoczęła się szybko,
ale nie tak nagle, dzięki czemu raz dwa wkręciłam się w fabułę.
Od
pierwszego spojrzenia zakochałam się w okładce – ta pomarańczowa
czerwień idealnie współgra z szarościami grafiki, na którą
składają się mężczyzna, las i jezioro, czyli wszystko to, co
przewija się w powieści. Bez zastanowienia stwierdzam, że na długo
zostanie w mojej pamięci i jest jedną z moich ulubionych.
„Byliśmy jak dwa magnesy, przyciągające się z siłą, której żadne z nas nie było w stanie kontrolować”.
Postać
Bree niestety niejednokrotnie jest irytująca. Polubiłam ją na
początku, później miejscami strasznie się na nią denerwowałam,
ale w końcówce przeszła samą siebie. Archer za to w całości
przypadł mi do gustu – a jego jedyną wadą jest bycie nieziemsko
przystojnym, co jest już tak typowym elementem we współczesnych
książkach, że zaczyna irytować. Ale... ja mimo wszystko lubię
czytać o przystojnych facetach. ;) Jego historia jest smutna,
wstrząsająca i łapiąca za serce – i to chyba najlepsza rzecz w
tej powieści.
Bez
słów obfituje w mnóstwo opisów seksu, co nie do końca mi się
podobało. Z jednej strony były dobre, ale z drugiej nieco nudnawe
i... Jakim cudem mężczyzna, który przed Bree nawet nie całował
się z dziewczyną, okazuje się być bogiem seksu?
Podsumowując,
Bez słów jest dobrą pozycją, która zdecydowanie
uprzyjemni nam czas w deszczowy dzień, ale która nie zrobiła na
mnie aż takiego wrażenia jakie miałam nadzieję doświadczyć.
Brakowało mi w niej czegoś, przy czym mogłabym krzyknąć „wow”
– a jednocześnie wspominam ją dobrze i z uśmiechem. Myślę, że
jakby się w nią porządnie wczytać, to można by znaleźć wiele
przydatnych wartości, zwłaszcza tych dotyczących życia
społecznego.
Polecam,
bo wad jest zbyt mało, abym miała ją odradzać.
Ocena: 7/10
WYZWANIA:
Powracam do żywych, kolejna recenzja! ;) Przypominam, że od ostatniej jestem też na Instagramie, więc możecie mnie śmiało obserwować! Oddaję follow każdemu ;)
4 Komentarze
Moją opinię już znasz, z wadami całkowicie się zgodzę :) Patrz, zapomniałam wspomnieć o tych scenach erotycznych. Masz rację...
OdpowiedzUsuńPowieść raczej nie przypadłaby mi do gustu. Za dużo seksu z tego co mi koleżanka opowiadała. No sorry Winnetou, to już wybitnie nie moja para kaloszy ;) A szkoda, bo bardzo mnie intryguje wątek niepełnosprawności Archera...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Kasia z bloga KsiążkoholizmPostępujący
Dużo recenzji tej książki ostatnio widziałam, i chyba poczekam aż cały ten gwar ucichnie i wtedy spróbuję ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńRecenzja na pewno przydatna i zachęcająca do sięgnięcia po tę lekturę. Jestem raczej sceptycznie nastawiony na książki z wątkiem erotycznym, ale tę chętnie bym przeczytał i być może przypadłaby mi do gustu, z nowym rokiem trzeba się o tym przekonać ;).
OdpowiedzUsuń