Po większej fali romansów, przyjęcie
propozycji zrecenzowania 48
było niczym objawienie. Zatęskniłam do kryminałów. Tym bardziej,
że opis niesamowicie mnie zaciekawił, a i nigdy nie czytałam
kryminału niemieckiego.
Książka
rozpoczyna się od... porwania. Kobieta w jednej chwili idzie do
swojego auta, w drugiej budzi się po części zamurowana żywcem.
Ten zabieg od razu sprawia, że chce się czytać dalej –
zwłaszcza, że ofiara szybko orientuje się, kto ją uprowadził.
Powieść składa się z wielu perspektyw, opisywanych za pomocą
narracji trzecioosobowej, jednak na przód wysuwa się troje
bohaterów, których można uznać za głównych – Sabine Nemez,
niemiecka policjantka, córka jednej z ofiar; Maarten S. Sneijder,
Holender z BKA (odpowiednik FBI) oraz Helen Berger, terapeutka, która
dostaje zagadkę: jeśli w ciągu 48 godzin zgadnie, kogo uprowadził
porywacz, ta osoba przeżyje, jeśli nie – zginie.
Andreas
Gruber zaczyna z przytupem. Książka przesiąknięta jest
brutalnością, autor nie stroni od krwawych opisów, jednocześnie
subtelnie wchodząc w psychikę bohaterów. Bohaterów, których w
gruncie rzeczy jest całkiem sporo i którzy – co najlepsze – w
jakiś sposób są ze sobą powiązani, czasem mniej, czasem
bardziej. A takie zabiegi w kryminałach, jeśli są dobrze
poprowadzone, potrafią dostarczyć niezłej zabawy. W 48
wszystko ma swoje miejsce, odkrywane kawałek po kawałku w
odpowiednim tempie.
Sabine
Nemez jest postacią raczej nijaką, choć bystrą, co robi z niej
idealny kontrast dla ekscentrycznego i osobliwego Maartena. Śledztwo
prowadzone przez córkę jednej z ofiar i starego pryka z dziwnymi
sposobami pracy musi być ciekawe. Jednocześnie Helen prowadzi
własne dochodzenie. Daje nam to wgląd w sprawę z dwóch perspektyw
– osoby prywatnej (co do mnie zawsze przemawia bardziej) i osób ze
służb (co w tym wypadku świetnie pokazuje kontrast między niższą
rangą policjantką, a możliwościami osoby z większymi
uprawnieniami, jaką jest Maarten).
W
swoim życiu przeczytałam już sporo kryminałów, zarówno tych
amerykańskich, skandynawskich czy polskich, ale 48
jest pierwszym niemieckim, z jakim się spotykam. Dlatego też
początek, gdy pojawia się perspektywa Sabine, szedł mi raczej
marnie. Ciężko mi było przestawić się na nieznajome skróty (jak
BKA), a niemieckie nazwy miejsc również źle
mi się kojarzyły i wybijały z rytmu czytania. Ale trwało to dość
krótko. Andreas Gruber nie tylko zaczął z przytupem, ale i ciągnął
tak przez całą książkę. W 48
ciągle coś się dzieje – pojawiają się nowe fakty, nowe trupy,
nowe osoby. Sytuacje zwyczajne, jak i totalnie makabryczne i krwawe.
Właściwie nie wiadomo, kiedy autor nas czymś zaskoczy – a gdy to
już się stanie, to dodatkowo szokuje.
Lubię
powtarzać, że skandynawskie powieści do mnie nie trafiają przez
styl pisania. Lubię też podkreślać, że dobry styl to dla mnie
podstawa. Andreas Gruber spełnia moje oczekiwania. Jest barwnie, ale
i dobitnie. Czasem prosto, czasem bardziej skomplikowanie. Ale razem
tworzy to dobrze napisaną opowieść, którą czyta się z
autentycznym zaciekawieniem i chęcią rozwikłania zagadki. I
zrozumienia mordercy. Bo 48
radzi sobie świetnie również jako thriller psychologiczny.
Dobrze
skonstruowana intryga, ciekawie poprowadzone śledztwo, mnóstwo
akcji i przyjemni bohaterowie, a to wszystko opowiedziane plastycznym
językiem, który pozwala naszej wyobraźni pracować na najwyższych
obrotach. 48 to
świetny thriller rozpoczynający serię z Sabine i Maartenem, na
której kontynuację czekam z niecierpliwością. Nie zwlekajcie,
bierzcie się za 48!
8/10
48 | Todesfrist
Andreas Gruber
tł. Magdalena Kaczmarek
Wydawnictwo Papierowy Księżyc, 2017
470 stron
Olimpiada czytelnicza
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
Za egzemplarz bardzo dziękuję Wydawnictwu Papierowy Księżyc.
1 Komentarze
Nie dziwię się, że ta książka Tobą wstrząsnęła, po lekkich lekturach to nic dziwnego. Ja niejeden niemiecki kryminał mam za sobą, ale nadal nie przywykłam do tych skrótów czy innych... realiów. Nie mniej, 48 chętnie przeczytam.
OdpowiedzUsuń