About Me

header ads

Czereśnie zawsze muszą być dwie, Magdalena Witkiewicz


Chociaż nazwisko autorki i okładki jej książek gdzieś mi się zawsze przewijały, dopiero Czereśnie mnie zaintrygowały – właśnie tytułem. I szatą graficzną w moich ulubionych kolorach. ;) Sięgnęłam więc po nie chętnie i chociaż lektura zajęła mi więcej czasu, niż planowałam, wciąż jestem z tego wyboru zadowolona. 
Czereśnie zawsze muszą być dwie opowiadaj historię Zosi na przestrzeni kilkunastu lat. Jak poznała panią Stefanię, Marka, otrzymała w spadku willę w Rudzie Pabianickiej, aż w końcu jak poznała Szymona. 

Zosia nie do końca przypadła mi do gustu. Jej opis z pierwszych lat sugerował, że to dziwna osoba. Później było lepiej, jednak często zachowywała się jak zwykła gówniara. Dopiero potem zrobiło się znośnie, gdy w końcu pojawił się Szymon. Który okazał się, zaraz po panu Andrzeju, najlepszą postacią w Czereśniach. Chociaż nie brakło mu cech znanych już z setek innych książek, miał w sobie coś, co sprawiało, że od razu zyskał moją sympatię. W przeciwieństwie od Marka, którego przejrzałam na wylot niemal jak pani Stefania. Mogę więc uznać, że kreacja bohaterów była dobra. Nie był zła, ale wyśmienita też nie. 

Jeśli mam okazję, chętnie sięgam po polskich autorów, jednak niestety większości brakuje jakiegoś... polotu. Mamy piękny język i duże możliwości, by to wykorzystać, a jednak mało autorów w pełni z tego korzysta. Magdalena Witkiewicz też nie wykorzystała w całości swojego potencjału. Odniosłam wrażenie, jakby czasem sama nie wiedziała, jak coś opisać. Niektóre opisy brzmiały kulawo, a dialogi zdarzały się bezsensowne, zwłaszcza w odpowiedziach na pytania. Czereśnie czytało się naprawdę dobrze, jednak nie na tyle, bym poczuła się porwana historią czy stylem. Nie pomagał też fakt, że książka zawiera mnóstwo braków myślników (zdanie z wypowiedzi wchodzi od razu w narrację, bez myślnika, przez co czasem zastanawiałam się, czy reszta akapitu to dalej wypowiedź Zosi czy już jej narracyjne myśli), gdzieniegdzie brakuje spacji i słowa są sklejone, literówek i braków kropek też nie brakuje. Korekta się nie spisała. Co w zasadzie bardzo mnie dziwi, bo wydawnictwo FILIA zwykle bardzo o to dba. 

Autorka zastosowała też pewien zabieg, którego wręcz nie cierpię. Cała historia opisywana jest z perspektywy Zosi, nie licząc późniejszych opowieści innych bohaterów. Dlatego gdy Zosia dopiero co poznała Marka i w narracji pojawiło się „Według niej zupełnie nietrafiony był Marek. I teraz muszę jej przyznać, że miała rację”, już wiemy, że coś tu nie gra. A mianowicie spojlery, robione przez samą autorkę. Albo wspominanie na początku książki o czymś, co stanie się pod koniec. Czasem lubię spojlery, zwłaszcza gdy naprawdę chcę się dowiedzieć jakiejś rzeczy – wtedy wypytuję inną osobę, która ma takie informacje i jestem zadowolona. Nie lubię za to, gdy ktoś rzuca mi „chamskim spojlerem”, a takich niestety jest w treści zdecydowanie za dużo. Mogę zrozumieć, że to zabieg potrzebny przy opisywaniu historii z perspektywy lat, ale nie przesadzajmy.

Z jednej strony naprawdę mi się podobało, spędziłam mimo wszystko świetne chwile z Czereśniami, jednak im dłużej piszę recenzję, tym więcej widzę negatywnych rzeczy. W wyniku czego sama już nie wiem, jak ocenić tę powieść. 

To naprawdę ciepła i w pewien sposób „swojska” historia. Słowa „to historia o tym, że nawet najbardziej niepozorna decyzja wpływa na nasze życie” zawarte na tylnej okładce to rzeczywiście dobre podsumowanie całości. Tak samo jak idealnie dobrany tytuł. Ma niestety sporo wad, które jednemu będę przeszkadzać bardziej (jak mi), a drugiemu mniej. Jeśli więc tytuł zaintrygował was tak jak mnie, przeczytajcie i oceńcie sami. A ja mimo narzekania u góry polecam. Bo zawsze warto dawać kolejne szanse polskim autorom. 

6/10 

Czereśnie zawsze muszą być dwie
Magdalena Witkiewicz
Wydawnictwo FILIA, 2017
490 stron
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu 3,5 cm
Olimpiada czytelnicza
Czytam, bo polskie


Prześlij komentarz

10 Komentarze

  1. Na jednej z książkowych grup na FB bardzo zachwalano tę pozycję. Miło przeczytać szczerą opinię i ustosunkować się do autorki. Sądzę, że kiedyś chwycę za tą książkę i sama wydam swoją opinię. :-) Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To pewnie było wtedy, jak była taniej i w Empiku i Biedronce, haha. Sama też miałam zawaloną tablicę na fb zdjęciami jej. I wcale nie żałuję czytania, ale za kilka tygodni już nawet nie będę pamiętała o czym to było.

      Usuń
  2. Siostra bardzo lubi twórczość tej autorki. Ta pozycja też całkiem przypadła jej do gustu, ale każdy może mieć inne zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Polski język nie jest zły, ale jeśli chodzi o polskich autorów to jakoś nie mamy szału. Nie wiem czy to wina braku jakiegoś wypromowania, czy dobrej reklamy. Fakt, są tacy to dobrze piszą i są tacy, którzy mają swój własny styl pisania. Wcześniej nie słyszałam o autorce, ale jeśli będę miała okazję to chętnie przeczytam jej książkę ;)

    https://fuukor-wam-poczyta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest wielka przepaść między np. Twardochem czy Małeckim, a pozostałymi, którzy piszą romanse, obyczajówki i inne takie. Właściwie jeśli ktoś się bierze za ambitną książkę, jak Ci dwaj co wymieniłam, to i język jest na wysokim poziomie. Ale jak tak patrzę na nasze polskie premiery co miesiąc, to albo wychodzą jakieś romansidła, gdzie możliwości językowe są niewykorzystane, albo kryminały, gdzie w zasadzie ten język jaki by nie był, to i tak będzie dobrze. Ale jak się tak zastanowić, to już wolę czytać Witkiewicz z niewykorzystanym potencjałem, niż Bondę, która na siłę próbuje być ambitna, pompując i pusząc swój styl tak bardzo, że to aż sztuczne. :)

      Usuń
  4. Przeczytałam dwie książki Witkiewicz i choć były w porządku nie rozbudziły mojego apetytu na więcej, nie było chemii :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja chyba też nie sięgnę po inne, przynajmniej te wcześniejsze. Niby było OK, ale jakoś nie na tyle, by od razu sięgać po kolejne.

      Usuń
  5. Nie wiem, czy dam szansę tej książce. Racze unikam polskich autorów i póki co jakoś niespecjalnie mam ochotę, żeby to zmienić ;)

    Pozdrawiam
    Caroline Livre

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są polscy autorzy warci przeczytania, a przynajmniej próby zapoznania się z ich twórczością (Twardoch, Małecki, Mróz, Szczygielski). Sama też kiedyś byłam uprzedzona, ale... właściwie polskie książki nie różnią się aż tak bardzo od zagranicznych. Tylko trzeba wiedzieć od kogo zacząć, by się nie zrazić. ;) Jeśli kiedyś się jednak skusisz, to zacznij od kogoś z nawiasika, dopiero potem (ewentualnie) Witkiewicz. ;)

      Usuń
  6. Bardzo lubię polskich autorów, choć chwilowo spod ich pióra czytałam tylko kryminały i fantastykę. Romanse czy obyczajówki, ogólnie, są jednymi z moich ulubionych rodzai powieści, ale opis "Czereśnie zawsze muszą być dwie" niezbyt do mnie przemawia, więc pewnie sobie odpuszczę. Niemniej, Twój wpis bardzo mi się spodobał. ♥

    OdpowiedzUsuń