Dziś przychodzę z czymś zupełnie nowym, czymś eksperymentalnym, a dla mnie i mojego gościa emocjonującym. Sami sprawdźcie, o co chodzi. :)
Moim gościem jest spectrum, a tematem rozmowy powieść Colleen Hoover „Confess”. Zapraszamy do lektury. :)
*tekst pogrubiony należy do mnie*
W ostatnich dniach
obie czytałyśmy tę samą książkę — „Confess”. Zacznijmy więc
może od ogólnej opinii. Jak Ci się podobała?
W moim odczuciu gatunek new adult rządzi się swoimi bardzo
specyficznymi prawami i książki z tego gatunku należy też w taki
sposób oceniać. Na całe szczęście Colleen Hoover chociaż trochę
poprawia mi opinię na temat NA. Wcześniej czytałam jeszcze
„Hopeless” i muszę przyznać, że autorka nie obniża poziomu, a
nawet dzięki „Confess” wskoczyła o poprzeczkę wyżej. Jest ona
jasnym promyczkiem w tym dziwnym gatunku.

Nie zrozum mnie źle, sama jestem fanką tego gatunku, ale
dostrzegam w nim sporo mankamentów, jak na przykład typowe „ona/on
ma tajemnicę, która stanie na drodze do ich szczęścia” i, mimo
że w „Confess” również to się pojawia, to tutaj jest to
wplecione w tak zgrabny i logiczny sposób, że nie razi mnie to tak
w oczy, jak przy lekturze innych książek z tego gatunku.
Jakby nie było, sekrety to jeden z głównych motywów
„Confess”. Colleen Hoover ma w swoich powieściach coś takiego,
co sprawia, że nawet banalna sytuacja, postać czy motyw, jawi się
w innym świetle. Mówię to po przeczytaniu prawie wszystkich jej
książek. Można więc powiedzieć, że bawiłaś się przy
„Confess” dobrze?
Jeśli dobrą zabawą można nazwać chęć rzucenia książką
w kąt, to myślę, że tak. Lubię jak książki wywołują u mnie
emocje i zmuszają do myślenia. Nie bez znaczenia jest to, że
właściwie pochłonęłąm ją jednym tchem. Wszystkie jej książki
są aż tak wciągające?
O tak, Hoover lubi grać na emocjach czytelników, sprawiając,
że w jednej chwili się głupio uśmiechają przez wypowiedź
bohatera, by następnie krzyczeć z frustracji przez to, co się
dzieje. W „Confess” miałam tak przez większą część tekstu,
gdy obecny był Trey. Muszę powiedzieć, że drażnił mnie bardziej
niż Rachel z „Ugly love”, a to już wyczyn. ;) Osobiście każda
jej książka robi na mnie wrażenie (no dobra, „Pułapka uczuć”
nie zrobiła), chociaż na dłuższą metę, nawiązując do Twojej
wcześniejszej wypowiedzi, bazuje ona na typowych schematach i często
widać podobieństwa w jej książkach. Jest to widoczne, zwłaszcza
gdy czyta się kilka pod rząd.
Schematyczność widać u niej również w postaciach.
Chociażby w postaci Treya widzimy u niego właściwie tylko złe
cechy (chyba,że moja nienawiść do niego mi przysłoniła te
pozytywne) i czasami brakowało mi tylko, żeby zaczął się
złowieszczo śmiać, niczym bohater z kreskówki. Nie sądzisz, że
Owen momentami wykazuje też oznaki „Gary’ego Stu”?

Myślę, że gdyby autorka nie chciała tak desperacko
podkreślić „ten jest zły, a tego kochajcie” zupełnie inaczej
wszystko by wyglądało. Gdyby nadać Owenowi kilka wad, a z Treya
zrobić cichego intryganta nie raziłoby mnie tak w oczy
wyidealizowanie tego pierwszego. Po obrazy ustawia się kolejka
chętnych, zawsze ma pieniądze, odrobinę patosowe poświęcenie,
gdyby tego nie było tak dużo, byłabym w stanie nawet uwierzyć, że
ktoś taki istnieje.
Zauważyłaś, że w niemalże każdej młodzieżówce męski
bohater jest przystojny, zabawny (nawet wtedy, gdy sam o sobie mówi
„nigdy nie żartuję”) i zawsze, ale to zawsze kochany przez
czytelniczki? Ostatnio przy lekturze „Dworu Mgieł i Furii”
S.J.Maas zauważyłam coś pięknego, a mianowicie, że czasem zdarza
się, że zły bohater okazuje się jednak tym dobrym — myślisz,
że Trey miałby zadatki na takiego niepozornego bohatera, który w
rzeczywistości jest dobry? (Ja nie).
W wypadku jego relacji z Auburn, szczerze w to wątpię. Jego
zainteresowanie nią, w mojej ocenie, wynikało z jakiś chęci
udowodnienia, że jest lepszy od swojego brata. Jednak gdyby na jego
drodze stanęła jakaś inna dziewczyna… Myślę, że byłby to
dobry materiał na zupełnie inną książkę. W „Confess”
autorka trochę za bardzo chciała podkreślić co jest złe, a co
dobre. Może wynika to również z tego, że sama książka nie liczy
zawrotnej ilości stron i zabrakło miejsca na rozwinięcie wątków
pobocznych.

Niesamowicie urzekł mnie „klamrowy” charakter pierwszego i
ostatniego rozdziału. Cały ciąg przyczynowo—skutkowy miał sens
i nadał „Confess” niepowtarzalnego charakteru. Podobało mi się
też to, że wszystko dawkowane było z umiarem i tak naprawdę
niektóre wątki zapoczątkowane na pierwszych stronach zostały
wyjaśnione właściwie na samym końcu.
Też zwróciłam uwagę na tę „klamrę”. I na grę słów,
związaną z przeznaczeniem, o którym Owen mówił od pierwszych
stron. Colleen załatwiła to naprawdę ciekawie. Jak ci się
podobają dołączone do książki obrazy? Są niesamowite.
Uwielbiam je. Wprowadzają niepowtarzalny klimat i są po
prostu piękne. Są niejednoznaczne i można je interpretować na
własny sposób. Z drugiej strony, zastanawiam się, jak wyglądałby
odbiór tej książki, gdyby ich nie było. Co by było, gdyby
autorka sprowokowałaby czytelników do wyobrażenia sobie tych prac.
Jednak, w ostatecznym rozrachunku uważam, że dodają pewnej magii
tej książce i cieszę się, że miałam okazję je zobaczyć.

Nawet dzisiaj poleciłam ją koleżance. Myślę, że gdybym
miała oceniać ją w skali liczbowej, z czystym sumieniem mogłabym
dać 7/10, bo mimo pewnych niedociągnięć zaczarowała mnie. Po
lekturze zastanawiam się, czy nie sięgnąć po inne pozycje
autorstwa Colleen Hoover. Jest idealna na letnią lekturę do
pochłonięcia w jeden wieczór.
Może nie jest to tak wysoka nota jak moja (9/10), ale myślę,
że razem dają dość pozytywny obraz całości. Mam nadzieję, że
sięgniesz po inne książki autorki, bo naprawdę warto. Dzięki za
rozmowę i poświęcony na nią czas! :)
To była przyjemność! Chętnie jeszcze kiedyś to powtórzę
:)
Co powiecie na taką formę postów? Dajcie znać, czy wam się podobało.
Już niedługo kolejne #pogadajmy z innym gościem, ale póki co nie zdradzę z kim — powiem jedynie, że część z was może ją znać, bo prowadzi naprawdę dobrego bloga z recenzjami. :) A spectrum pewnie zawita tu nie jeden raz. :D
Jeśli macie ochotę wystąpić w tej serii, zapraszam do specjalnej zakładki, gdzie znajdziecie wszelkie szczegóły i kontakt do mnie ☛ tutaj.
7 Komentarze
Bardzo spodobała mi się ta książka Hoover. Była trochę inna od pozostałych, które czytałam, bo skupiła się na dorosłych i ich problemach, a nie jak to wcześniej było, na nastolatka. Jedyne co mnie wkurzało, to tłumaczenie imion. TreyU, AjU. Ty było okropne i za każdym razem przyprawiało o ciary...
OdpowiedzUsuńTak, tłumaczka nieco zepsuła. ;/ Wciąż nie rozumiem, czemu nie tłumaczył Grzegorzewski, jak wszystkie wcześniejsze książki Hoover :c
UsuńMam ją już u siebie, więc niebawem sama zobaczę w czym tkwi fenomen ;)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się to podoba - przeczytałam z zainteresowaniem i może sama się skuszę na taką rozmowę z Tobą ? :) Jeśli chodzi o "Confess" ja jestem nieco rozczarowana właśnie tym, że tak mało ma stron! Gdyby dodać jeszcze ze 100 można by było bardziej zagłębić się w psychikę bohaterów i rozwinąć wątki poboczne.
OdpowiedzUsuńZapraszam, post tworzy się naprawdę przyjemnie! :D
UsuńA ja właśnie jestem na etapie pisania recenzji powyższej ksiązki. I nie tylko Was zaczarowała :)
OdpowiedzUsuńTa przygoda czytelnicza jeszcze przede mną, ale w optymistycznych nutach widzę spotkanie z nią. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina