
Gdy tylko zobaczyłam
zwiastun do Ponad wszystko,
zapragnęłam poznać tę historię. Chciałam przeczytać książkę,
potem zobaczyć film, ale z czasem moja ekscytacja malała, a w
efekcie zupełnie nie chciałam czytać książki, tylko obejrzeć
sam film. Koniec końców, jak widzicie, zaliczyłam obie te rzeczy.
Zwiastun
zapowiadał naprawdę dobrze nakręconą produkcję, chociaż w
zasadzie ja się na tym nie znam. Zupełnie
nie czuję tych wszystkich pogadanek o montażu, zdjęciach, czy
innych technicznych sprawach. Ocena filmów w moim wydaniu opiera się
na moich wrażeniach podczas oglądania, czy film mi się podobał
czy nie, czy po prostu świetnie się bawiłam.
Więc z góry wiedziałam, że pod względem efektów, otrzymam coś
miłego dla oka – i tak było! Moje oczka naprawdę otrzymały
wiele przyjemności.
Po
wyjściu z kina poczułam, że... w sumie jednak chcę przeczytać
książkę, a kilka dni
wcześniej przeglądając aros wpadłam na tę pozycję w oryginale
za cudowną cenę (tylko 25zł!), więc pomyślałam: trudno,
że mam trzy nieprzeczytane książki po angielsku, kupię kolejną!
Ale nakład zszedł, a ja stwierdziłam, że poczekam, może kiedyś
znów się pojawi kilka egzemplarzy. I pojawiło się, ale The
Sun Is Also A Star, więc
pomyślałam: OK. I
kupiłam. A w drodze z poczty odwiedziłam bibliotekę i zostałam
dumnym pierwszym czytelnikiem Ponad wszystko.

Po
obejrzeniu filmu byłam ciekawa, jak wygląd fabuła książki, czy
też dostanę fragmenty rozmów na czacie czy maili. Dostałam i jest
to świetne urozmaicenie zwykłej narracji
– tu pierwszoosobowej z perspektywy Maddy. Dzięki temu czyta się
dwa razy szybciej, ale też ten sposób pozwala nam poznać Olly'ego
dzięki temu, co sam pokazuje, nie tylko przez pryzmat opinii Maddy o
nim. Książkowy Olly
skradł moje serce o wiele bardziej, niż ten filmowy,
ale nie tylko wyglądem (jak dla mnie aktor został średnio dobrany,
widziałabym na jego miejscu kogoś przystojniejszego), ale i humorem
i swoim sposobem bycia.
Nicola Yoon prowadzi
nas przez tę historię lekkim, przyjemnym stylem, który na ogół
jest dość dobry, ale czasem (na stosunkowo krótkie momenty)
bywa zbyt prosty. I w tym momencie bardzo się cieszę, że
tak jest. Jeśli bywacie u mnie dość często, to zauważyliście
pewnie, że ostatnio jestem w stanie czytać tylko romanse i
młodzieżówki, bo nic ambitniejszego zwyczajnie mi nie idzie –
dlatego też Ponad wszystko
było moim idealnym towarzyszem na dwa leniwe dni.
Było lekko, miejscami zabawnie, a przede wszystkim znów mogłam
usiąść i po prostu czytać,
bez irytowania się, że po dwóch stronach zwyczajnie nie mogę
kontynuować. Nim się
obejrzałam, dotarłam do ostatniej strony.
I na ten moment jest do dla mnie niesamowicie wielki
plus tej pozycji. Być
może gdybym wybrała ją później, w jakimś innym momencie,
mogłaby być dla mnie zbyt słodką i naiwną historią – albo też
tak samo dobrze bym ją odebrała.
Ponad wszystko
nie wywołało we mnie specjalnie przesadnych uczuć. Nie
płakałam, nie rwałam włosów z frustracji, nie specjalnie
kibicowałam bohaterom
(bo już znałam zakończenie z filmu), ale...
dobrze się bawiłam,
zwłaszcza czytając czaty, bo lekki humor bohaterów był przyjazny.
To lekka historia na ciepły wieczór z herbatką, nic wielkiego.
Nawet nie zauważycie, kiedy ją przeczytacie. Polecam,
zwłaszcza na Niemoc Czytelniczą, gdy właściwie nie wychodzi
czytanie czegokolwiek – wtedy taka lekka pozycja potrafi
odblokować.
7/10
Ponad
wszystko | Everything, Everything
Nicola
Yoon
tł.
Donata Olejnik
wyd.
Dolnośląskie
330
stron
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu 2,4
Olimpiada czytelnicza
WyPożyczone
WyPożyczone
scenariusz: J. Mills Goodloe
gatunek: melodramat (według filmweb)
produkcja: USA
polska premiera: 9 czerwca 2017
Film
Ponad wszystko jest
naprawdę wierną
ekranizacją, a to z
reguły się chwali. Ale pojawiały się też sceny
zupełnie nowe, które w zasadzie były strzałem w dziesiątkę,
bo pokazywały pewne rzeczy i pragnienia wyraźniej. Plastyczniej.
Ładniej. Lepiej.
Chociaż
po filmie bardziej odczuwa się naiwność fabuły, tę uroczą aurę,
to urzekł mnie mimo wszystko bardziej.
Urzekła mnie kolorystyka,
w jakiej utrzymana jest całość – jasne, ale jednocześnie
wyraziste i głębokie kolory, które cieszyły oko. Ujęcia z
różnych kadrów, cały
plener i wnętrza – po
prostu miód! Wszystko wyglądało tak estetycznie, tak... pięknie.
I niektórzy mogą powiedzieć, że zbyt pięknie, ale... Ja czasem
lubię popatrzeć na ładne rzeczy i zupełnie mi to nie
przeszkadzało.
Dodanie
postaci astronauty jest tym, za co najbardziej kocham twórców tej
produkcji. O ile w
książce była o nim tylko jedna, krótka i nic nie znacząca
wzmianka, o tyle w filmie został idealnie i akuratnie wykorzystany.
Gdy Maddy czatowała z Ollym, przenosili się w jej wyobraźni do
miejsc, które wcześniej budowała jako makiety na zajęcia z
architektury; a towarzyszył
im właśnie astronauta.
Moment, w którym próbował napić się czegoś przez słomkę,
siedząc w hełmie, jest chyba moim ulubionym – chociaż wcale nie
brzmi super zabawnie, rozbawił mnie najbardziej. Właśnie takie
elementy, których brakuje w książce, dodają filmowi smaczku.
Nigdy
podczas filmu nie zwracam uwagi na ścieżkę dźwiękową –
skupiam się na obrazach i dialogach – i tutaj też tak było.
Zupełnie nie wiem, co tam leciało w tle. Zakończenie,
albo raczej to, co działo się przed nim, właściwie mnie
zaskoczyło – mimo
mglistych podejrzeń gdzieś z tyłu głowy – więc to ode mnie
kolejny plus.
Ogólnie
oceniam film bardzo wysoko, bo otrzymałam dokładnie to, czego się
spodziewałam – słodką historię w pięknej otoczce. Chciałam
obejrzeć coś prostego, przyjemnego – i właśnie to otrzymałam.
Byłam więc po seansie w pełni usatysfakcjonowana.
8/10
Podsumowując
całość, film w moich
oczach wypada dużo lepiej
– bo jest ślicznie zrobiony – ale książkowy
Olly zdecydowanie wygrywa z filmowym.
Polecam zarówno książkę, jak i film. A w której kolejności –
to już zależy od Was. A
gdy poczujecie potrzebę przeczytania/obejrzenia czegoś przyjemnego,
lekkiego, niezobowiązującego – weźcie się za Ponad
wszystko. :)
4 Komentarze
Zazwyczaj staram się najpierw przeczytać książkę, a potem obejrzeć film :D Liczę, że kiedyś uda mi się przeczytać książkę bo film okropnie mnie korci >D
OdpowiedzUsuńKsiążka nie porwała mnie jakoś specjalnie - ot zwykła, przyjemna młodzieżówka na jeden dzień. Miło ją wspominam, jednak bez fajerwerków. Mogę wręcz rzec, że film spodobał mi się bardziej, szczególnie wycieczka Maddy i Olly'ego. Bił od niej wakacyjny klimat, więc cała ekranizacja idealnie wpasowała się w porę roku. :)
OdpowiedzUsuńKsiążka była dla mnie całkiem ok, a filmu jeszcze nie miałam okazji widzieć, ale skoro to dobra ekranizacja, na pewno nadrobię to w najbliższym czasie. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zapraszam na konkurs, w którym do wygrania jest książka “Fałszywy pocałunek”
Książka była dla mnie średnia i w sumie nie miałam ochoty na film. Teraz myślę, że w momencie, kiedy będę miała ochotę na jakąś lekką produkcję, to dam mu szansę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com