Colleen Hoover to moja ulubiona pisarka książek młodzieżowych, jak i romansów, a także autorka, po którą sięgnę w ciemno, wiedząc, że dostanę dokładnie to, czego chcę i się spodziewam. Czyli piękna i emocjonująca historia, ubrana w piękne słowa, cudowni bohaterowie (zwłaszcza ci męscy) i dobra zabawa. Czy i tym razem to dostałam? Oczywiście!
Niejednokrotnie spotkałam się z opinią, że Confess to najlepsza dotąd historia autorki. Czy się z tym zgodzę? No cóż, Maybe someday wciąż dumnie zajmuje pierwsze miejsce, na które kroczek po kroczku wdrapuje się It Ends With Us, którą czytam w oryginale i już czuję, że podbije moje serce, ale Confess zdecydowanie ląduje na miejscu drugim.
Owen jest artystą, który zdobywa inspiracje z anonimowych wyznań, jakie ludzie mogą zostawiać na szybie jego galerii. Natomiast Auburn to dziewczyna po przejściach, która przypadkiem pracuje jednorazowo u Owena. Wspominałam o cudownych męskich bohaterach? Owen to kolejna postać, która ląduje w zestawieniu ulubionych z ulubionych przystojniaków książkowych. Hoover ponownie porusza temat przeznaczenia – tym razem zupełnie inaczej niż w nieszczęsnym Never Never, tym razem dojrzalej i... realniej. Każdy najmniejszy element jest tu dopracowany, wynika z innego. Precyzyjny ciąg przyczynowo skutkowy odkrywa coraz to nowe sekrety, wyjaśnia kolejne wątki. Wszystko jest połączone w skomplikowany, ale jednocześnie prosty sposób. A to wszystko zmieszczone w zaledwie trzystu stronach. Czyż nie trzeba być mistrzynią, by w tak ograniczonych stronach zmieścić tyle emocji?
Confess to historia o utraconej miłości, miłości na nowo spotkanej, miłości w każdej postaci. Historia o sile sekretów, ale i o ich konsekwencjach. O sile przebaczania. O tym, jak ważny jest drugi człowiek – czasem ważniejszy od siebie samego. O tym, jak prawda może zniszczyć, ale i wzmocnić człowieka.
Styl pisania Colleen Hoover jest równie czarujący jak w innych jej książkach (i o wiele lepszy, niż w jej pierwszych powieściach). Hoover jest mistrzynią wywoływania uczuć – często skrajnych. Niejednokrotnie uśmiechałam się, przez zabawne wypowiedzi Owena, by następnie wręcz szaleć z bezsilności i złości co do postaci Treya. W jednym momencie zwyczajnie musiałam odłożyć książkę na dwa dni i ochłonąć, bo niestety, zbyt mocno przeżywam niektóre opowieści – zwłaszcza te od Colleen.
Niesamowite jest to, że w środku książki znajdują się... obrazy Owena! Tak naprawdę to sztuka Danny'ego O'Connora wykorzystana na potrzeby fabuły. Dodaje to niewątpliwie uroku i magii całości. Możemy przyjrzeć się obrazowi, o którym właśnie jest mowa.
Jedyne, co niesamowicie mnie irytowało, to tłumaczenie. Nie wiem, czemu tym razem tłumaczem nie był Piotr Grzegorzewski, ale Matyldzie Biernackiej nie wyszło tłumaczenie tak dobrze. Odmiana „Portlandu” doprowadzała mnie do szału. Do tej pory było dla mnie rzeczą naturalną, że Hoover tłumaczył Grzegorzewski – każde tłumaczenie ma w sobie cząstkę tłumacza i Hoover przełożona przez pana Piotra była... lepsza. To wciąż nie to samo, jak czytanie oryginalnej Hoover, ale jednak. Także niesamowicie żałuję, że tak się stało, bo książka trochę straciła na przekładzie.
Jako wielka fanka Colleen Hoover gorąco polecam Confess każdemu. A nawet gdyby nie to, to i tak bym poleciła – bo Confess zasługuje na przeczytanie. Jeśli kochacie Hoover – nawet się nie zastanawiajcie nad czytaniem, tylko biegnijcie do księgarni! Jeśli jednak wasze wcześniejsze spotkanie z autorką nie wypadło tak, jak byście chcieli – dajcie jej ponowną szansę. Confess was zachwyci.
9/10
Confess
Colleen Hoover
Wydawnictwo Otwarte, 2017
300 stron
Olimpiada czytelnicza
Przeczytam tyle, ile mam wzrostu 2cm
5 Komentarze
Książka ostatnio do mnie przyszła i sama też bardzo się zdziwiłam na widok obrazów, gdy przeglądałam książkę. :) Niedługo się za nia biorę i mam nadzieję na bardzo przyjemne popołudnie z książką :)
OdpowiedzUsuńDla mnie Owen był trochę zbyt idealny, ale nie ma się co czepiać, bo nieskazitelni męscy bohaterowie to raczej typowe dla Hoover. Książka bardzo mi się podobała, a na obrazy nie mogłam się napatrzeć :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
houseofreaders.blogspot.com
Confess jak dla mnie to książka roku <3 Cudowna historia, a obrazy pokazane w książkę zapierają dech w piersi <3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Goszaczyta
Mam dość powieści miłosnych, nawet od cudownej Hoover :( Na razie daję sobie spokój.
OdpowiedzUsuńMój ranking książek od Hoover wygląda podobnie: Maybe someday wciąż zajmuje to dumne pierwsze miejsce, jednak Confess depcze jej po piętach. Ja niestety nie mam możliwości zabrania się za It ends with us, więc ta książka pozostaje poza moją oceną, ale już nie mogę doczekać się jej polskiej premiery!:)
OdpowiedzUsuń