Nastała (taka prawdziwa)
wiosna, niemalże lato. Krótkie spodenki już wygrzebane z dna
szafy, bluzki z rękawkami poszły w odstawkę... ale książki wciąż
stoją na półce tak jak stały. No dobra, może nie wszystkie. W
ostatnich #czytelniczychdylematach [6] przedstawiłam duży (ogromny
wręcz, przynajmniej jak na mnie) stos do przeczytania.
Dzisiejszy post jest właściwie
połączeniem mini-recenzji, moich życiowych wywodów (które
ostatnio zdarzają się aż za często) i pewnego zestawienia co
udało mi się przeczytać. Na dodatek obfituje w zdjęcia, właściwie dużo zdjęć jak na mnie. ;) Do tego wszystkiego mini-relacja ze spotkania
autorskiego z Colleen Hoover!
Zapraszam do czytania >
Jak wspominałam wyżej, w szóstych
#czytelniczychdylematach przedstawiłam stosik. Dla przypomnienia,
znów wyskoczę ze zdjęciem, ot tak.
Co udało mi się przeczytać? Już mówię! A przy okazji dam znać w kilku krótkich zdaniach, co mniej więcej myślę o danej pozycji. Takie mini-recenzje, bo te właściwe pojawią się pewnie za jakiś czas.
Lalki Prusa niestety nie
udało mi się przeczytać, chociaż bardzo chciałam. Głównie z
powodu narzuconego terminu – jak to zwykle bywa z lekturami
szkolnymi. Po prostu się nie wyrobiłam, a egzemplarze przetrzymałam
i musiałam płacić karę w bibliotece – uwierzcie, to skutecznie
zniechęca do sięgania po książkę(ki) po raz kolejny. ;__;
Anatomia uległości została
odstawiona w daleeeeeki kąt, ponieważ... Nie podoba mi się ta
książka i to, w jakim leci kierunku. I nie mam tu na myśli relacji
pan-niewolnica, bdsm itd., ale rozwój akcji, bo co jak co, ale nic
nie dzieje się tak szybko, jak tutaj.
Stylem pisania też nie powala. A recenzja pojawi się na pewno, ale
obawiam się, że przed końcem 2016 się nie wyrobię – jakoś nie
mam ochoty na czytanie tego.
Królowie przeklęci to
jedyna
książka historyczna, jaką jestem w stanie czytać, więc byłoby
dziwne, jakbym miała o niej złe zdanie. I naprawdę,
jako przeciwniczka takich pozycji z czystym sercem i szczerą opinią
oznajmiam, że Królowie
przeklęci są genialni!
Kasacja
słynnego Mroza to pozycja, z jaką nie rozstaję się od około
trzech tygodni – czyli od czasu, gdy jedyne momenty, w jakich
mogłam czytać, były w autobusie w drodze powrotnej do domu. Dawno
nie czytałam tak zabawnej powieści, w dodatku z ciekawą fabułą i
akcją. I chociaż może się wydawać, że to powieść prawnicza –
bo jest – to w zasadzie... nie zanudza nas prawniczymi nowinkami!
Wręcz przeciwnie! Nie mogę się od niej oderwać, co w tej sytuacji
jest niewskazane – czytam w autobusie, więc 1) muszę targać w
torbie to niemałe tomisko i 2) niestety mój egzemplarz nieco się
zniszczył (chociaż każdy komu się żalę, śmieje się i mówi,
że przesadzam bo to jedynie przebrudzone boki ;____;). Chyłka to
niesamowita postać, która na długo zapadnie mi w pamięć. ♥
Bez słów
to powieść, przy której świetnie się bawiłam. Naprawdę. Była
piękna, cudowna i bardzo pouczająca, jednocześnie będąc lekką i
przyjemną. Ale nie rozerwała mojego serca na pół i nie skleiła
go na nowo – na co, szczerze mówiąc, liczyłam. Mimo iż nie
porwała mnie tak jak bym chciała, zrobiła na mnie duże wrażenie.
Jej recenzja będzie tą bardzo pozytywną. ;)
Smak ciemności
rozczarował mnie do tego stopnia, że oddałam go do biblioteki,
przeczytawszy zaledwie połowę. Mówienie do Caleba per sexy
było bleee.
Fuj, nie. Nawet nie mogę o tym myśleć. Pierwsze dwa tomy były
przesiąknięte mrokiem, a ten... był takim fluffem i obyczajówką,
że aż zastanawiałam się, czy aby na pewno pisała je ta sama
autorka.
Eleonora i Park
dalej nieprzeczytane – chociaż dziś było spotkanie DKK
(Dyskusyjny Klub Książki – jakby ktoś nie mógł rozszyfrować
skrótu; polecam, to świetna sprawa!) – ale przejrzałam fragmenty
i mimo wszystko chcę to w czerwcu przeczytać, tylko i wyłącznie
dlatego, żeby napisać negatywną opinię, bo naprawdę
nie potrafię zrozumieć fenomenu tej książki.
Sama sięgam po nią po raz drugi i jestem ciekawa, czy tak samo jak
za pierwszym, rzucę to w cholerę już po 50 stronach.
Natomiast
Układ
Elle Kennedy skradło moje serce. Wprost nie mogłam się oderwać.
Garret sprawił, że zakochałam się w nim już od pierwszych jego
wypowiedzianych słów. Ta postać tak mnie zachwyciła, że z góry
znielubiłam Justina. W dodatku całość jest utrzymana w zabawneym
klimacie, często zboczonym, jednak nie do tego stopnia, aby się
zgorszyć. Przeciwnie – seksualne żarciki są na miejscu i w
takich dawkach, że zamiast się krzywić, nie można się nie
uśmiechnąć. Dodatkowo porusza ciężkie tematy, zwinnie i lekko
wplatając je w gorące igraszki
głównych bohaterów. Nieco przewidywalna, ale myślę, że nie jest
to wadą, a jedynie pomaga oddać klimat książki.
Przeczytałam
także Ugly love
od Colleen Hoover. Czytanie książki z podpisem autora jest
niesamowitym przeżyciem (które miałam przyjemność doświadczyć
po raz drugi – za pierwszym było to z książką Marcina
Szczygielskiego, który rok temu również gościł w Gdyni). A sama
książka to cud,
miód i malina.
Myślę, że na razie tyle, bo więcej na jej temat rozpiszę się we
właściwej recenzji.
Natomiast nowości, jakie do mnie trafiły to:
♦ Podręcznik kursanta,
czyli przynudzanie o zasadach ruchu drogowego ;___;
♦ Wielki Gatsby
F.S. Fitzgerald
♦ Ostateczny cel
Alex Kava
♦ i
nieszczęsny Potop
[pod względem lektur nie cierpię szkoły]
Dodatkowo
robię niesamowity krok w stronę podwyższenia moich... ambicji?
Postanowiłam zrobić trzecie
podejście do czytania w oryginale
(stwierdziłam, że najwyższa pora). Pierwszym takim podejściem
było czytanie Harry'ego
Pottera
w drugiej klasie gimnazjum, co zakończyło się w połowie sukcesem
(przeczytałam do połowy!), drugie robiłam rok później i
próbowałam kontynuować rok temu, a mianowicie zakupiłam Seconds
away
Cobena – co było wielkim błędem, bo jedynie zraziłam się do
czytania. Uwielbiam Cobena – to mój ulubiony pisarz, o czym już
wspominałam kiedyś – ale o ile po polsku jego styl pisania jest
niesamowity, o tyle po angielsku jest cholernie trudny, zwłaszcza
dla początkujących.
Mówi
się, że do trzech tazy sztuka. Zaczynam więc od czegoś łatwego,
a mianowicie wybrałam dwie książki:
♦ The Boy Who Sneaks In My
Bedroom Window
– czyli książka, która w Polsce nie ma zbyt dobrych recenzji,
bo uchodzi za zbyt prostą, zbyt słodką, zbyt idealną itp. itd.,
co jeśli chodzi o oryginał dla mnie, jest po prostu ideałem!
Prosto napisana, więc czyta się z łatwością i – co
najważniejsze – przyjemnością.
♦ Septimus Heap: Magyk
– a to przyniosła mi mama, próbując mnie zmotywować. Nieco
obawiam się to czytać – to w końcu książka fantasy i podobnie
jak z Potterem,
ciężko mi może być z nazwami własnymi ze świata przedstawionego
(bo będę rozkminiała, co dane słówko znaczy, denerwując się,
że nie ma go w słowniku), ale ponoć jest łatwa, więc jestem
dobrej myśli.
Oprócz
wyboru odpowiedniejszej lektury, zmieniłam też taktykę czytania, a
mianowicie: nie roztrząsać się nad każdym słówkiem i więcej
wnioskować z kontekstu.
Może
ktoś z Was czyta w oryginale sporo i mógłby mi polecić konkretne
książki lub sprawdzone sposoby i metody efektywnego czytania? ;)
Nie
mogę też zapomnieć o kochanej Colleen
Hoover!
Miałam zamiar dodać relację ze spotkania autorskiego 2-3 dni po,
ale nie miałam czasu, a potem całkiem o tym zapomniałam. Dlatego
też wspomnę o tym tutaj. Postaram się wszystko streścić dość krótko.
O
ile Colleen skradła moje serce całą swoją osobą (♥), o tyle
sama organizacja spotkania to koszmar. Jak się spodziewałam, całość
odbyła się przy fontannie w Rivierze, tuż obok Empika – miejsca
nie było zbyt wiele, a grupa w Gdyni była bardzo liczna. Rozpoczęto
konkursami od Moondrive. I chociaż wydawnictwo jest moim ulubionym,
zmysłu organizacji to oni nie mają. Na środku stał miły
(misiowaty ♥) pan, który zadawał pytania, a dwie panie miały
wypatrywać osób, które zgłosiły się jako pierwsze... Ale szło
im to opornie. Patrzyły obie w tę samą stronę, zupełnie
ignorując prawą część widowni. Znałam odpowiedź na każde
pytanie i zawsze
zgłaszałam się jako pierwsza, ale – co było bardzo nie fair –
wciąż wybierano osoby po drugiej stronie. Dopiero przy ostatnim
pytaniu udało mi się zwrócić na siebie uwagę, bo zgłosiłam się
jako jedyna. Pytanie brzmiało mniej więcej: Kim
w przyszłości chciała zostać Sydney?.
Oczywiście: nauczycielką muzyki. I taki oto sposobem w końcu
sprawiedliwie wybrano osobę do odpowiedzi, a ja wygrałam koszulkę
z napisem Love is
never ugly,
która dość szybko zyskała status mojej prawie
ulubionej.
Później
był koncert!
Tak,
koncert. Chłopak grał na gitarze, a dziewczyna śpiewała –
oczywiście piosenki z Maybe
Someday.
I po dłuuuugim
czasie w końcu nastąpił wyczekiwany wywiad. I jestem pełna
podziwu dla Colleen, że to wytrzmała. Myślę jednak, że pytania
(długie i szczegółowe) zadawane po polsku, a później tłumaczone
jej do ucha, a także jej odpowiedzi (jeszcze dłuższe i
konkretniejsze) tłumaczone na polski, strasznie nadszarpnęły jej
cierpliwość. A przynajmniej moją by nadszarpnęły.
W końcu nastąpił upragniony moment: podpisywanie książek! I chociaż było wyraźnie powiedziane, że najpierw pierwszy rząd, potem kolejne, wszyscy rzucili się do przodu. Była jedna wielka olewka ochroniarzy, a kolejka przez 2 godziny nie posunęła się nawet o metr do przodu, bo na początku stała wielka chmara ludzi. Każdy brał podpis pod trzema książkami i robił zdjęcia. Każdy, oprócz ostatnich ok. 30 osób, które możliwości zdjęcia nie dostały. Był jeden wielki chaos, którego niekt nie potrafił opanować – a tak być nie powinno.
W końcu nastąpił upragniony moment: podpisywanie książek! I chociaż było wyraźnie powiedziane, że najpierw pierwszy rząd, potem kolejne, wszyscy rzucili się do przodu. Była jedna wielka olewka ochroniarzy, a kolejka przez 2 godziny nie posunęła się nawet o metr do przodu, bo na początku stała wielka chmara ludzi. Każdy brał podpis pod trzema książkami i robił zdjęcia. Każdy, oprócz ostatnich ok. 30 osób, które możliwości zdjęcia nie dostały. Był jeden wielki chaos, którego niekt nie potrafił opanować – a tak być nie powinno.
I
chociaż spotkanie uznaję za udane – mogłam chociaż przez minutę
porozmawiać z jedną z moich ulubionych autorek, otrzymać podpis na
dwóch egzemplarzach i zrobić zdjęcie jakoś bokiem – to jego
organizację będę źle wspominać jeszcze bardzo bardzo długo.
Moondrive musi się jeszcze wiele nauczyć, na to wygląda.
A tutaj dodatkowo mały widoczek z Gdyni, dokładnie z Oksywia. ;)
Wieczorem nad morzem jest naprawdę pięknie, zwłaszcza w okresie wiosenno-letnim. Niebo przybiera cudowne kolory, powietrze jest cudowne i w ogóle cały klimat jest cudowny. No, jest po prostu cudownie – polecam!
Do zobaczenia w następnej notce, która mam nadzieję będzie recenzją.
6 Komentarze
OdpowiedzUsuńAle mi Ciebie brakowało :) Kolejny raz utwierdzam się w przekonaniu, że mamy baardzo podobne gusta! Patrz, a jak przez Smak ciemności, wbrew sobie, przebrnęłam... Tak mi szkoda tej serii tym okropnym wręcz ostatnim tomem! Nie zmienia to faktu, że Dotyk i Zapach były świetne. Wydaje mi się, że C.J. Roberts to taka autorka jednego tytułu chociaż kto wie? I kolejna sprawa: Układ! Jak ja się cieszę, że i Tobie się podobał :) Uwielbiam w niej ten humor, Hannah, scenry erotyczne i świetny styl autorki. Uwaga, uwaga, w lipcu wychodzi kolejna jej książka i nie mogę się doczekać <3
Cóż, spotkanie w Krakowie również było zorganizowane fatalnie. Począwszy od pani dziennikarz, która nie umiałam mówić do mikrofonu aż do stania w kolejce trzy godziny. I nie ruszając się w ogóle... Ale cóż, autograf i zdjęcia mam :)
Oj, ile ja bym dała żeby się tak wylegiwać! Sesja mnie zżera i potrwa jeszcze dwa, trzy tygodnie :/ Trzymaj się ciepło i wyczekuję recenzji :)!
Zgadzam się co do "Królów przeklętych" - też nie jest mi po drodze z książkami historycznymi, ale powieść Druona jest cudowna i niezwykle wciągająca. Dopiero przeczytałam pierwszy tom, ale na pewno sięgnę po kolejne :D
OdpowiedzUsuń"Układ" oraz "Ugly love" wspominam bardzo przyjemnie. A skoro jesteśmy przy gatunku New Adult, to nie mogę się doczekać lektury "Bez słów"!
Pozdrawiam serdecznie :D
houseofreaders.blogspot.com
Ile świetnych przeczytanych książek! Wiem, jaki to ból, kiedy przetrzymasz książkę w bibliotece i potem musisz płacić karę... to może skutecznie odtrącić kogoś od lektury... Niestety żadnej z wymienionych przez Ciebie pozycji nie czytałam, więc nie mogę się wypowiedzieć.
OdpowiedzUsuńU mnie recenzja "Korony w mroku", zapraszam!
Kasacja najlepsza!! ♥ Zakochałam się w książkach Mroza. No i właśnie co najfajniejsze, że jest zabawna. :D Uwielbiam Chyłkę. Ja właśnie jest po lekturze 2 części, która po prostu wymiana nie mogłam się od niej oderwać, niesamowita. Już nie mogę się doczekać kiedy się zabiorę za 3 część.
OdpowiedzUsuń,,Ugly love" też muszę w końcu przeczytać. :3
Lost in books
To prawda, "Kasacja" nie każe czytelnikowi brnąć przez prawnicze teksty, ale sprawnie zahacza o temat podejścia polskiego prawa do opisywanych spraw. Cykl z Joanną Chyłką jest rzeczywiście zabawny, ale też dynamiczny i bardzo emocjonujący :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPodpisuję się rękami i nogami pod stwierdzeniem, że choć Moondrive jest moim ulubionym wydawnictwem, nie mają za grosz zmysłu organizacji czy ogarnięcia tematu! Serio, dogadanie się z nimi mailowo graniczy z cudem, więc nie chcę się nawet zastanawiać, jak mogło wyglądać zorganizowane przez nich spotkanie xD
OdpowiedzUsuńLalka Prusa to był dla mnie koszmar. Głównie z powodu zaślepionego Wokulskiego, aż wierzyć mi się nie chciało w to, co czytam. Chyba jednak nie mam duszy romantyczki, jestem do bólu pragmatyczna ;) "Bez słów" było w porządku, ale niespecjalnie mnie zachwyciło, zabrakło jakiejś iskry. "Układ" czeka u mnie na półce, bo przez trzy miesiące miałam ochotę tylko na NA i po takiej dawce tego gatunku trochę New Adult mi zbrzydło, ale na pewno odzyskam chęć do przeczytania tej powieści. Jestem strasznie ciekawa "Królów przeklętych", bo nie czytałam jeszcze żadnej powieści historycznej, a chciałabym spróbować.
Books by Geek Girl