Pierwsze opinie, jakie widziałam o
Consolation dały mi pewien
obraz tej historii: będzie bardzo emocjonalnie, raczej w stronę
smutnych odczuć. Cóż, gdy po przeczytaniu pierwszego rozdziału
już płakałam, zaczęłam się bać, co będzie dalej. I powiem wam
na wstępie jedno: naprawdę jest czego się bać.
Rzadko
czytam, a już na pewno rzadko zwracam uwagę na opis książki, bo
zwykle nie pokrywa się on z tym, co znajduję w środku. W przypadku
Consolation też
nastawił mnie na coś z lekka innego. Natalie dowiaduje się, że
jej mąż, komandos, zginął podczas misji. Niedługo po pogrzebie
Aarona rodzi Aarabellę, o którą bardzo długo się z Aaronem
starali. Niedługo potem pojawia się Liam, który pomaga jej wyjść
z apatii, w jakiej żyje, przy okazji budząc w niej jakieś uczucia
– i wzajemnie.
Consolation
to romans i dramat. Co do tego drugiego nie ma wątpliwości, bo duch
zmarłego męża towarzyszy nam przez całe nieco ponad trzysta
stron, a już sam początek wyzwala lawinę łez i uczuć. Aaron
mąci, przeszkadza i mimo że nie żyje, ciągle jest tam obecny. Co
niesamowicie mnie drażniło (ale to dlatego, że go nie polubiłam),
ale korzystnie wpływało na realizm całej historii.
W
kwestii samego romansu mam jedno zastrzeżenie. Jedną jedyną rzecz,
jaka nie pasowała mi w całej książce: tempo akcji; zwłaszcza na
początku. Corinne Michaels stosuje pewien zabieg, który nigdy mi
się w książkach nie podobał i chyba nigdy nie zdołam go polubić,
a chodzi mi o przeskoki w czasie, bez względu na to, czy mówimy tu
o kilku dniach, tygodniach czy miesiącach. Dlatego pojawienie się
uczucia między Lee i Liamem wydaje mi się zbyt gwałtowne, nagłe.
Przeskoczenie kilku miesięcy między pogrzebem a pojawieniem się
Liama negatywnie mnie zaskoczyło. Ale to tyle. Sama relacja tej
dwójki jest opisywana stopniowo, a Michaels nie zapomina o Aaronie –
on ciągle jest gdzieś wspominany, często staje między Natalie a
Liamem, często Natalie musi wybierać między nimi. Te dylematy są
przedstawione bardzo naturalnie, wpływają na emocje podczas
czytania.
Postać
Natalie jest bardzo złożona. Z jednej strony jest wdową pogrążoną
w żałobie, z drugiej musi w końcu stanąć na nogi, by zapewnić
dobre życie córce. Jest człowiekiem i autorka o tym nie zapomina,
wręcz przeciwnie, rzuca jej kłody pod nogi, a Lee stara się nad
nimi przejść wszystkimi swoimi siłami. Pomaga jej w tym Liam,
postać, którą wręcz kocham. To zabawny mężczyzna, który mógłby
zostać okrzyknięty ideałem przez niejedną kobietę. I pewnie tak
się stanie, jak już owe kobietki będą w trakcie lektury. Co do
tego nie mam wątpliwości. To postać, którą się lubi, kocha. Nie
brak mu przy tym wad, więc znów: autorka podeszła do kreacji
bohaterów naprawdę przygotowana.
Każdy
inny bohater drugoplanowy także jest dopracowany. Łącznie z
Aaronem, którego ja odbieram bardzo negatywnie. Nie lubiłam go od
samego początku, a kolejne fakty, jakie wychodzą w trakcie lektury,
tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzały. Nie wiem, czy taka kreacja
była celowym zabiegiem Corinne Michaels, ale jeśli tak, to jej się
udało. Jeśli nie, to najwyraźniej moja interpretacja i mam
nadzieję, że nie będę w niej jedyna.
Podoba
mi się zamysł całej fabuły. Michaels krąży wokół typowego
romansu, ale jednocześnie nie wchodzi w te ramy. Mamy tu typowe
zagrania, częste momenty charakterystyczne dla gatunku, a jednak nie
odczuwamy tego jako typowy romans. Ta tragedia, od której rozpoczyna
się opowiadana historia, kładzie piętno na całą resztę wydarzeń
i to naprawdę czuć – i jest to na plus. Pomijając fakt zbyt
szybkiego „startu” Lee i Liama, przed którym żadne z nich
specjalnie mocno się nie broniło, ich relacja później rozwija się
dobrym tempem – nie jest zbyt wolna, ale też nie pędzi za mocno,
a to z pewnością nie było łatwym zadaniem dla autorki, która
zmieściła to w nieco ponad trzystu stronach. Nie brakuje tu również
pewnych zwrotów akcji, takich punktów kulminacyjnych, które
zmieniają nasze postrzeganie pewnych spraw, uczuć bohaterów czy
ich wyborów i zachowań. Momentami lektura Consolation
wywoływała we mnie prychnięcia irytacji i złości, aby następnie
wzdychać z zachwytu nad Liamem.
To,
czym Consolation
dodatkowo odróżnia się od typowych romansów, jest bardzo
plastyczny, ale jednocześnie wcale nie za prosty styl pisania
autorki. Jest adekwatny do całej historii, ale nie ma tu zbytniego
upraszczania czy wręcz przeciwnie, podnoszenia stylu, by było
bardziej ambitnie. Nic takiego. Jest lekko, przyjemnie, ale też nie
za łatwo. A do tego z treści można wyciągnąć całkiem sporo
cytatów, które nie są zbyt „napompowane” i nieadekwatne do
danych wątków, co w romansach zdarza się rzadko.
Lektura
tych trzystu stron była dla mnie przyjemnością. Nie jest to romans
jakich wiele, wręcz przeciwnie. To historia nie tylko o miłości,
ale też o bólu, stracie, o sile, jaką trzeba włożyć, by
podnieść się na nogi. O wyborach. Wywołuje łzy, ale też daje
nadzieję.
Pokochałam
duet Lee&Liam, kibicowałam im z całego serca. I kibicować
będę, bo nie ma opcji, bym miała nie przeczytać kontynuacji. Do
tej pory myślałam, że to Remigiusz Mróz jest mistrzem kończenia
masakrycznymi cliffhangerami, ale to, co zrobiła Corinne Michaels
zatrzymało bicie mojego serca, a później je złamało. Dlatego
jeżeli lubicie emocjonalne historie, wywołujące fale skrajnych
uczuć – Consolation
będzie dla was idealne. A z mojej strony zostaje już tylko
powiedzieć: polecam!
9/10
Consolation | Corinne Michaels
tł. Kinga Markiewicz
WYDAWNICTWO SZÓSTY ZMYSŁ
Książka
już od dziś jest w sprzedaży, więc mam nadzieję, że zachęceni
moją opinią, właśnie biegniecie do empiku po własny egzemplarz!
A jako że dawno temu odeszłam od umieszczania cytatów w
recenzjach, a tutaj zaznaczyłam ich kilka, na zachętę je dorzucam
po recenzji.
„Wszędzie
wokół słyszę płaczących ludzi, ale to nie ma żadnego
znaczenia. Nikt nie potrafi wyobrazić sobie potwornego bólu, jaki
teraz przeżywam. (…) Ból przeszywa moje ciało, zabiera wszystko,
co dobre, i pochłania bez reszty”.
„Sposób,
w jaki każda fala nanosi wodę na piasek, zmywając ślady stóp,
które zostawiamy, dając wszystkiemu nową szansę. To budzi
nadzieję”.
„Jakaś
część mojego serca pęka, ale tym razem z powodu Liama. Ta rzecz
między nami nie jest dla mnie łatwa, ale nigdy nie przeszło mi
przez myśl, jak on może się czuć. Zastanawiam się, czy z góry
jesteśmy skazani na porażkę. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe,
abyśmy dali sobie szansę. Tu nie chodzi tylko o dwa zranione serca
próbujące znaleźć sposób na normalne życie. Jest między nami
duch Aarona”.
„Wojna
dużo nam odbiera. Okrada nas z mnóstwa rzeczy, ale jeśli jej na to
pozwolimy... może nas uratować. To, że jesteś teraz z moich
ramionach, przypomina mi, że czasem warto stoczyć bitwę dla
zwycięstwa”.
2 Komentarze
Zdecydowanie jest to książka da mnie. Uwielbiam takie historie, więc nie mogę się doczekać czytania. Niestety (albo i stety), zrobię to dopiero w grudniu, po wydaniu drugiego tomu. Nie lubię czytać historii, którą muszę przerwa i czekać na kontynuację :) Szczególnie jeśli ma szokujące zakończenie, o którym każdy pisze :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Koniecznie muszę przeczytać bo słyszę o niej same dobre opinie :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Karolina xx
blondiebooklover.blogspot.com